Катынь
Ciśnie się do światła niby warstwy skóry
Tłok patrzących twarzy spod ruszonej darni.
Spoglądają jedna zza drugiej — do góry —
Ale nie ma ruin. To nie gród wymarły.
Raz odkryte — krzyczą zatęchłymi usty,
Lecą sobie przez ręce wypróchniał w środku
W rów, co nigdy więcej nie będzie już pusty —
Ale nie ma krzyży. To nie groby przodków.
Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy,
Po miskach czerepów — robaków gonitwy,
Zgniłe zdjęcia, pamiątki, mapy miast i wsi —
Ale nie ma broni. To nie pole bitwy.
Może wszyscy byli na to samo chorzy?
Te same nad karkiem okrągłe urazy
Przez które do ziemi dar odpłynął boży —
Ale nie ma znaków, że to grób zarazy.
Jeszcze rosną drzewa, które to widziały,
Jeszcze ziemia pamięta kształt buta, smak krwi.
Niebo zna język, w którym komendy padały,
Nim padły wystrzały, którymi wciąż brzmi.
Ale to świadkowie żywi — więc stronniczy.
Zresztą, by ich słuchać — trzeba wejść do zony.
Na milczenie tych świadków może pan ich liczyć —
Pan powietrza i ziemi i drzew uwięzionych.
Oto świat bez śmierci. Świat śmierci bez mordu,
Świat mordu bez rozkazu, rozkazu bez głosu.
Świat głosu bez ciała i ciała bez Boga,
Świat Boga bez imienia, imienia — bez losu.
Jest tylko jedna taka świata strona,
Gdzie coś, co nie istnieje — wciąż o pomstę woła.
Gdzie już śmiechem nawet mogiła nie czczona,
Dół nieominięty — dla orła sokoła…
«O pewnym brzasku w katyńskim lasku
Strzelali do nas Sowieci…»
<29.8.1985>
|
|
http://merelana.livejournal.com/973676.html
http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze_alfabetycznie/kaczmarskiego/k/katyn.php